#onetontour Czarnogóra
  • Powered by
#onetontour Czarnogóra
Artykuł
"To takie Bałkany w pigułce" - Polscy przewodnicy o życiu, kulturze i mieszkańcach Czarnogóry

2019-08-09

Autor: Karolina Walczowska

- Czarnogórcy to południowcy, gorącokrwiści i głośni. Polacy są chłodniejsi. Wspólna jest ułańska fantazja i zaradność - opowiadają o mieszkańcach Czarnogóry Kasia Sobczyk i Ernest Miedzielski, polscy przewodnicy na Bałkanach.

W wywiadzie dla Onet Podróże przewodnicy Kasia Sobczyk oraz Ernest Miedzielski opowiadają o tym, dlaczego postanowili przeprowadzić się do Czarnogóry, jacy są prawdziwi mieszkańcy tego państwa i czego Polacy mogą się od nich nauczyć. Ernest zdradza, jak poznał swoją Czarnogórkę i stał się cetinjskim zięciem, a Kasia, jak podrywają Czarnogórcy.

 

Karolina Walczowska: Jak się znaleźliście w Czarnogórze? 

Kasia Sobczyk: Moja przygoda z Czarnogórą zaczęła się zupełnym przypadkiem. Pięć lat temu, biuro podróży dla którego pracuję, pilnie potrzebowało kogoś, kto zajmie się tym kierunkiem, ponieważ poprzednia rezydentka zrezygnowała z tej pracy. Można śmiało powiedzieć, że zostałam wtedy wrzucona na gorącą wodę. Wcześniej przez Czarnogórę tylko przejeżdżałam, ale już wtedy ten kraj zauroczył mnie krajobrazami i pamiętam, jak sobie pomyślałam, że to coś cudownego mieszkać i pracować w tak bajecznym kraju - naprawdę nie przypuszczałam, że osiem miesięcy później będę pakować walizki na lot do Podgoricy i że nie będzie to tylko krótki epizod w moim życiu.  

 

Obecnie mieszkam w Budwie, gdzie w sezonie pracuję jako rezydent i świeżo upieczony lokalny przewodnik.  

 
Ernest Miedzielski: Ja, jak większość Polaków, przygodę z Bałkanami rozpocząłem od Chorwacji. Jako student filologii serbsko-chorwackiej, chciałem sprawdzić w praktyce, teorię wykładaną na Uniwersytecie. Potem, przez przypadek, zacząłem pilotować wycieczki po całej byłej Jugosławii. Przy okazji jednej z wycieczek do autobusu wsiadła lokalna przewodniczka - Cetinjanka z krwi i kości. Nie chciała wysiąść, a i mnie nie bardzo chciało się wyjeżdżać. Od słowa, do słowa, zostałem zięciem cetinjskim. Licencję pilota wycieczek zamieniłem na legitymację lokalnego przewodnika po Czarnogórze. Ze swoją Cetinjanką mieszkam już szósty rok w Budwie 

 

Kasia. Fot. Archiwum prywatne
  
Pamiętacie pierwsze chwile w Czarnogórze? 

K: Moje pierwsze chwile było dość ciężkie, bo nie znałam języka czarnogórskiego. A nikt nie miał ochoty ze mną za bardzo rozmawiać po angielsku i wszyscy z którymi miałam do czynienia na początku dość podejrzliwie na mnie patrzyli. Oczywiście, bardzo się starali i zawsze byli gościnni, ale bariera językowa niestety robiła swoje. Dlatego szybko sobie zdałam sprawę z tego, że język to podstawa do przełamania lodów. Kosztowało mnie to sporo pracy, ale chcieć to móc. Dodatkowo motywowały mnie piękne widoki i perspektywa bliższego poznanie tego cudownego zakątka Europy. I udało się! Jak tylko zaczęłam rozmawiać z Czarnogóracami w ich języku, szybko skradliśmy sobie serca. Od tego czasu zaczęło się układać doskonale, a ja zdałam sobie sprawę, że to kraj pełen wspaniałych ludzi, takich dla których naprawdę chce się tu być.

 

Podczas mojej samodzielnej nauki języka nie obyło się bez wielu wpadek, bo słowa, mimo że brzmią podobnie w języku polskim to czasami znaczą coś zupełnie innego i kilkakrotnie nieświadomie używałam podczas poważnych rozmów związanych z pracą jakiś wulgaryzmów, albo składałam starszym panom mogące brzmieć dwuznacznie propozycje (śmiech). 
 

E: Tak naprawdę, miałem dwa początki w Czarnogórze. W 2007 roku spędziłem sezon letni, pracując jako rezydent polskiego biura podróży w Zatoce Kotorskiej. Z tego czasu najbardziej utkwiły mi w pamięci dwie sprawy. Wrażenie, że nocne niebo, gwiazdy w Czarnogórze są na wyciągnięcie ręki. Druga sprawa to smak wina Vranac, do dzisiaj jednego z moich ulubionych. Wtedy chyba połknąłem bakcyla. 

Drugi początek to związek z Czarnogórką, bo Czarnogórzanka – może brzmi poprawniej, ale nie obejmuje w pełni ładunku emocjonalnego noszonego przez mieszkanki Montenegro (śmiech). Po pierwsze, wszyscy pukali się palcem w czoło, że chcemy żyć w Czarnogórze. Jedyny Polak, który zamiast na Zachód, do Niemiec czy Irlandii, wyemigrował do Czarnogóry. Może dlatego przyjęli mnie dobrze – Cetinjanie mówią o sobie, że są szaleni – czyli trafiłem na swoich. Początki były dużo łatwiejsze dzięki znajomym. Praktycznie za rękę prowadzili mnie od okienka, do okienka, od urzędu do urzędu. Fantastyczni, otwarci i pomocni ludzie z tych Czarnogórców, może trochę nieufni na początku, zwłaszcza, gdy chce się im podkraść siostrę czy córkę, ale kiedy zaakceptują gościa, traktują go lepiej niż członka najbliższej rodziny. 

 
Ernest z żoną. Fot. Archiwum prywatne

Wielu Polaków mieszka na Bałkanach? Znalazłam informację, że 99% Polonii stanowią kobiety, co więcej emigracja do tego regionu Europy bywa nazywana „emigracją serc”.

K: Razem z Ernestem stanowimy zaprzeczenie tej reguły, bo to on właśnie jest jednym z tych dwóch Polaków, którzy mają żonę Czarnogórkę, a ja mimo wielu lat spędzonych tutaj, jeszcze nie wpisuję się na tę dużo dłuższą listę Polek, które poślubiły Czarnogóra. Nie mówię jednak, że tak się kiedyś nie stanie, bo doskonale rozumiem decyzję moich rodaczek. Mężczyźni w Czarnogórze są bardzo przystojni, wysocy - drudzy pod względem wzrostu kraj w Europie. W dodatku słowiańsko - południowa uroda... Moim zdaniem to doskonała kombinacja. Ale nie tylko uroda ma tutaj znaczenie. Panowie jak się zakochają potrafią naprawdę się postarać, żeby zdobyć serce wybranki. Zabiorą w romantyczne miejsce, powiedzą mnóstwo niebanalnych komplementów, ale przede wszystkim chętnie posłuchają tego co kobieta ma do powiedzenia, a to chyba na nas bardzo działa (śmiech). 

 

E: Faktycznie, Polek żyjących w byłej Jugosławii jest więcej niż Polaków. Czarnogórcy – wysocy, przystojni i do tego jeszcze potrafiący słuchać… Nie mnie oceniać, czy słyszą słuchając, ale skutkuje! Panowie z całej byłej Jugosławii to trochę tacy gorący południowcy o słowiańskiej duszy. Taka egzotyka, ale jednak oswojona. Związków Polaków z dziewczyną z Bałkanów jest rzeczywiście mniej. Z doświadczenia wiem, że trzeba zedrzeć kilka par zelówek i mocno się postarać, żeby zdobyć czarnogórską góralkę. Ale warto!  

 

Ernest. Fot. Archiwum prywatne 

 

Jak się żyje w tak młodym kraju? Czarnogóra uzyskała niepodległość tak naprawdę niedawno, dopiero w 2006 roku  

Ernest: Czarnogóra to takie Bałkany w pigułce. Śródziemnomorze zderza się tutaj z Europą Środkową, chrześcijański Zachód z chrześcijańskim Wschodem i Islamem. Do tego jeszcze faktycznie trzeba dodać Niepodległość w wieku dojrzewania. Pod tym względem jest ciekawie. W Czarnogórze jest powiedzenie, że pochodzisz stąd, skąd jest twoja żona. Czyli ja wrosłem w serce Czarnogóry jakim jest stara stolica – Cetinje. Tutaj akurat czuć poczucie dumy z odzyskanej w 2006 roku niepodległości odzyskanej, bo na przełomie XIX i XX wieku kraj też był niezawisły. Z drugiej strony są też tacy, którzy negują czarnogórskość… Podział do dzisiaj jest pewnie 56% do 44%. Znajomych mam w obu grupach - i tu, i tam, są świetni ludzie. Dzieli ich polityka i postrzeganie niby tej samej rzeczywistości. 

Sytuacja w Czarnogórze jest chyba podobna do lat dziewięćdziesiątych w Polsce. Potrzeba czasu, żeby dojrzeć.  

 
Jako przewodnicy macie do czynienie z tzw. pierwszym wrażeniem. Jakie emocje rysują się na twarzach Polaków podczas odkrywania uroków Czarnogóry?

K: Zachwyt. Jest sporo wycieczek objazdowych, które w programach mają wizytę w kilku bałkańskich krajach. Według mnie, większość turystów najbardziej zachwyca się Czarnogórą. Turystom powtarzam, że góry, morza, kaniony, jeziora itd. są wszędzie na świecie. Ale Czarnogóra ma wszystko w jednym miejscu. Ciepły Adriatyk, wysokie góry, najgłębszy kanion Europy, największe bałkańskie jezioro i całe mnóstwo naj, naj, naj…


Macie swoje ulubione miejsca w tym kraju?

E: Kilka. Po pierwsze Cetinje - z powodu ludzi i atmosfery wieczorową porą na głównym miejskim deptaku. Wszechobecne lipy, niezliczona liczba kafejek, dzieci bawiące się dookoła i dorośli rozmawiający z sąsiadami. Po drugie Ulcinj – również z powodu ludzi, ale i Wielkiej Plaży. Kilkanaście kilometrów czarnego piasku i morze. Nawet latem, można znaleźć miejsce, gdzie nie ma nikogo, no może oprócz kiteerów zawieszonych pod swoimi latawcami. Po trzecie Boka Kotorska – bo nigdzie morze z górami nie zderzyło się tak pięknie.  
 
K: Ja uwielbiam najbardziej czarnogórskie góry – Park Narodowy Durmitor i jego okolice. Niesamowite wrażenie za każdym razem robi też na mnie Jezioro Szkoderskie z trasą, którą można wzdłuż niego przejechać i miejscowość Rijeka Crnojevicia. W tych dwóch miejscach jest zdecydowanie mniej turystycznie niż na wybrzeżu. Do tego Park Narodowy Prokletije, który dopiero raczkuje, jeśli chodzi o turystykę. Z miast zdecydowanie Ulcinj na końcu wybrzeża, tuż przy granicy z Albanią, bo tam mam swoją prawdziwą czarnogórską rodzinę.  

     

Może podacie adresy, gdzie jest mniej turystycznie…?

E: Nie podamy (śmiech). Rzeczywiście mniej zatłoczona jest Północ. Durmitor, Prokletije, chociaż i to się zmienia. Europejczycy szukają nowych destynacji, dziewiczych terenów, dlatego z roku na rok, liczba turystów i tam wzrasta. Prywatności trzeba szukać tam, gdzie nie dojedzie autobus… tam, gdzie nie ma grup zorganizowanych. A takich zakamarków jest na szczęście sporo. 


 
Nie może być tak kolorowo! Co najbardziej Wam przeszkadza w Czarnogórze? 

K: Brak różnorodnej kuchni. W Polsce mieszkałam w Warszawie, gdzie mogłam każdego dnia kulinarnie przenieść się w inną część świata, tutaj jestem tylko na Bałkanach. W dodatku jestem wegetarianką, co naprawdę jest bardzo trudne w tym regionie i bardzo ograniczające, ale całe szczęście jest dużo pysznych i zawsze świeżych warzyw i owoców – więc nie głoduję.  

 

Drugą rzeczą, która mi przeszkadza, jest to, że Czarnogórcy nie dbają o to swoje dzikie piękno, które ich otacza. Mentalność mieszkańców pod tym względem jest ciężka i mam wrażenie, że nie do przeskoczenia, a szkoda, bo to źle rokuje na przyszłość.  

 

E: Brak perspektywicznego myślenia, betonowanie wszystkiego, co zabetonować się da. Chaos architektoniczny. Bezsensowne podcinanie gałęzi, na której siedzą. Dzikie Piękno jest coraz mniej dzikie. Kiedyś zżymałem się też nad biurokracją, niejasnymi regulacjami prawnymi, ale chyba się przyzwyczaiłem. Plusy dodatnie, jednak biorą górę nad plusami ujemnymi... 

 
Mówicie o tym, że Czarnogórcy nie dbają o to swoje dzikie piękno, które ich otacza. Macie na myśli problem śmieci?

K: To zdecydowanie poważny problem Czarnogóry, związany z ich mentalnością. Mam wrażenie, że kompletnie nie zdają sobie sprawy z tego jak bardzo sami siebie zaśmiecają. Oczywiście, oprócz lokalnych mieszkańców turyści nie są bez winy i przyczyniają się do tego problemu. Myślę, że wprowadzanie sprawdzonych europejskich metod, które ograniczają śmieciową produkcję rozwiązałoby ten problem szybko. Ilość plastikowych jednorazówek, jakie się dostaje w sklepach jest naprawdę przerażająca… Później one wszystkie fruwają w ich pięknych kanionach, na pastwiskach, zatrzymują się na drzewach.  

 

E: To prawda, świadomość ekologiczna jest znikoma. Trzeba edukacji i pewnie czasu. Plastikowe butelki lecą z okien samochodów, dzikie wysypiska przy głównych magistralach. Chociaż ja na równi z miejscowymi winiłbym turystów. Śmieci na plaże przynieśli przecież oni! Z drugiej strony starówki w Budwie, Kotorze, w Cetinje są czyste! Miejscowi dbają o swoją okolicę. Służby oczyszczania miasta wyglądają czasem jak szturmowcy z Gwiezdnych Wojen ze swoimi dmuchawami, odkurzaczami, pojazdami. 

 

Mój kolega, który jest przewodnikiem po Rzymie, turystom mówi, żeby patrzyli w górę, nie pod nogi, bo Wieczne Miasto tam jest piękne i czyste. Na dole jest znacznie gorzej... Południe Europy chyba nigdy nie będzie tak porządne jak Północ.  

 
Kasia z widokiem na Sveti Stefan. Fot. Archiwum prywatne

 
Co łączy, a co dzieli Polaków i mieszkańców Czarnogóry? 

E: Moja żona mówi, że słowiańska dusza! Gościnność i to czasami nachalna. Różni nas temperament. Czarnogórcy to południowcy, gorącokrwiści i głośni. Polacy są chłodniejsi. Wspólna jest ułańska fantazja i zaradność. Różni nas chyba podejście do pracy, chociaż w Polsce i z tym bywa różnie. 

 

Tak swoją drogą... Co Czarnogórcy wiedzą o Polakach? 

E: Wiedzą, że kiedyś u nas było gorzej. Pamiętają, że w czasach Jugosławii turyści z Polski przyjeżdżali maluchami, sprzedawali butle gazowe i namioty i za zarobione pieniądze wczasowali się nad Adriatykiem. Pamiętają, że Jugosłowianie w Polsce czuli się bogaczami. Dziś, twierdzą, sytuacja się odwróciła. To u nas jest lepiej. Znają Lewandowskiego, Milika i Kubicę. Cała Czarnogóra obstawia u bookmacherów, sport jest tu ważny. Nasz obraz się zmienia. Dominuje przekonanie, że Polska mocno goniła Europę od lat dziewięćdziesiątych, a oni się cofali.  
 
     

Co jest największą różnicą między nami?

E: Jak już wspominałem, myślę, że temperament. Są głośni, wyrywni, emocjonalni. Potrafią eksplodować z byle powodu, żeby za chwilę wszystko było w porządku. Polacy, są bardziej wycofani, zorganizowani, grzeczni. Chyba mniej nam wypada... 

 

K: Spontaniczność – moje życie towarzyskie jest tutaj dużo bogatsze niż w Polsce, a rzadziej się z przyjaciółmi umawiam na spotkania. Tutaj po prostu wszystko się samo wydarza, niczego nie potrzeby planować, po prostu wychodzi się z domu...
 

Czego możemy się od nich nauczyć?

E: pół żartem, pół serio, nawijania makaronu na uszy kobietom, o czym wcześniej rozmawialiśmy. Trzeba uczyć się dystansu i umiejętności śmiania się z samych siebie. 

A poważnie. W środowisku, w którym się obracam, da się zauważyć ładny, czysty patriotyzm lokalny. Sporo znajomych mieszka zagranicą. Czarnogóra jakoś była dla nich za ciasna z różnych powodów, ale wracają kilka razy w roku, bo nie potrafią żyć bez tego błękitnego nieba i skały, która stanowi dwie trzecie powierzchni kraju. Z perspektywy kilku lat spędzonych w tym kraju, rozumiem, że rzeczywiście mają za czym tęsknić i do czego wracać. Myślę, że właśnie tej miłości do stron rodzinnych chyba można się od nich uczyć. 

 
K: Ja chciałabym, żebyśmy nauczyli się od nich zmiany podejścia do pracy, luzu i odrobiny lenistwa.  

 

 
***


Kasia Sobczyk od 5 lat mieszka w Czarnogórze, gdzie pracuje jako rezydent i licencjonowany przewodnik. Studiowała w Polsce prawo i nauki polityczne, ale pasja do podróży wygrła i zaprowadziła ją na Bałkany.

Ernest Miedzelewski - absolwent Politologii i Filologii Chorwackiej i Serbskiej UAM w Poznaniu. Doktorat na temat zderzenia formacji kulturowych na terenie Bałkanów. Od ponad 10 lat pracuje jako pilot, przewodnik i rezydent w krajach byłej Jugosławii. Od 6 lat na stałe w Czarnogórze w roli "zięcia cetinjskiego".

 

Kasia i Ernest spotkali się w Czarnogórze kilka lat temu. Wspólna pasja, podobne widzenie świata i profesjonalne podejście do pracy sprawiły, że zaczęli współpracować.

Przeczytaj też

Zapisz się na jazdę próbną chcę się zapisać