2017-09-15
Ten pierwszy model, zaprezentowany niestety nie w pełnej krasie, to efekt spotkania Assara Gabrielssona i Gustafa Larsona, pracujących w firmie SKF, którym w 1924 r. zamarzyło się wyprodukowanie samochodu. Zanim auto opuściło fabrykę, minęło kilka lat – model PV4 był w pełni gotowy 14 kwietnia 1927 r. Za napęd posłużył dwulitrowy silnik, z którego udało się wykrzesać zaledwie 28 KM – moc dziś kojarzona raczej z kosiarkami, wówczas wydawała się całkiem potężna. Auto mogło osiągnąć prędkość 55 mil na godzinę, a jednostkę napędową dostarczała firma produkującą silniki do łodzi. W swych początkach Volvo nie miało bowiem pojęcia, jak zbudować odpowiedni motor i namówiło spółkę Penta, by zmodyfikowała swoje silniki na potrzeby nowych aut.
Assar Gabrielsson i Gustaf Larson
Źródło: www.volvomuseum.com
Tuż obok modelu PV4 stoi jednak niepozorny samochód, który w historii Volvo odegrał być może jeszcze ważniejszą rolę. Niewielka ciężarówka z zieloną szoferką, czarną maską i żółtymi szprychami kół powstała w 1928 r. i była pierwszym nieosobowym pojazdem marki. Cieszyła się znacznie większym powodzeniem niż pierwszy model, do czego przyczyniła się zapewne II wojna światowa. Wojsko wywindowało zapotrzebowanie na auta ciężarowe i autobusy, a Volvo – odpowiadając na kształtujący się rynek – szybko zdobyło silną pozycję. Dzięki temu modelowi historia szwedzkiej marki nabrała rozpędu.
Źródło: www.volvomuseum.com
Na modele osobowe przyszedł czas wraz z zakończeniem wojny. Posiadanie własnego samochodu stało się modne. Po początkowych problemach – PV444 uchodził za mało udany, głównie na skutek słabej jakości użytych materiałów, których brakowało w pierwszych miesiącach po zawarciu pokoju – fabryki Volvo ruszyły pełną parą.
Być jak Święty
Serce miłośników motoryzacji zabije jednak szybciej, gdy zostawi się za sobą muzealne eksponaty z lat 30. i 40. minionego stulecia i dojdzie do modeli z lat 50. i 60. Wtedy to bowiem projektanci, korzystając z pojawienia się nowych materiałów i coraz lepszej technologii, wspięli się na wyżyny kreatywności. Auta stały się atrakcyjne wizualnie, odważne, nowatorskie. Volvo, nie porzucając produkcji masowej, zaczęło coraz śmielej próbować sił w produkcji samochodów sportowych. Tę drogę zapoczątkował prototyp roadstera z 1954 r., z karoserią z włókna szklanego, która trafiła później do produkowanego seryjnie modelu P1900. Silnik o mocy 70 KM ukryto pod wydłużoną maską, a w otwartej kabinie znalazło się miejsce dla dwóch osób. Mimo udanego projektu i pięknej sylwetki historia auta zakończyła się jednak błyskawicznie – produkowane było ono przez trzy lata, w ciągu których powstało zaledwie 67 egzemplarzy.
Źródło: www.volvomuseum.com
W göteborskich muzeum najwięcej zwiedzających tłoczy się jednak zwykle przy rzucającym się w oczy modelu P1800. Jego pojawienie się w serialu „Święty”, z Rogerem Moorem w tytułowej roli, zapoczątkowało prawdziwą modę na auta szwedzkiej marki. Volvo stało się znane także poza Skandynawią, a liczba zamówień poszła w górę. I choć dotyczyły one przede wszystkim auta, którym poruszał się „Święty”, wzrosła także sprzedaż pozostałych modeli.
Źródło: www.volvomuseum.com
Czar klasyki
Sekcja, w której zgromadzono egzemplarze z przełomu lat 70. i 80. ubiegłego stulecia, to miód na serce tych, którzy tęsknią do pełnych harmonii, eleganckich kształtów samochodów. To był ostatni moment przed nadejściem nowego sposobu projektowania aut – tworzenia obłych karoserii i wykorzystywania każdego centymetra nadwozia, tak by zwiększyć przestrzeń, ograniczając wielkość samochodu. Trzydzieści-czterdzieści lat temu auta wciąż jeszcze budowano z rozmachem, tworząc bryły o kanciastych kształtach, projektując szerokie fotele i dopieszczając kierowców chromowanymi detalami stosowanymi nawet w tańszych modelach. Wystające zderzaki (dziś mogące mieć problem ze spełnieniem norm bezpieczeństwa), prostokątne reflektory, proste linie nadwozia - Volvo wiodło tu prym, a takie modele jak 242, 262 czy 740 uważane są dziś za motoryzacyjną klasykę.
Źródło: www.volvomuseum.com
Zanim ulegniemy sentymentom, pamiętajmy jednak, że to co dziś wydaje się przykładem konserwatywnego projektowania, niegdyś uchodziło za nowatorskie. Chronologiczny układ wystawy muzeum pozwala zresztą łatwo zorientować się, że Volvo niejednokrotnie wyznaczało trendy, szczególnie w temacie bezpieczeństwa. Już w 1966 r. modele szwedzkiej marki wyposażone były w strefy zgniotu nadwozia z przodu i z tyłu, to Szwedzi opracowali też pierwszy fotelik dla dziecka montowany tyłem do kierunku jazdy. Od 1959 r. każde auto było standardowo wyposażone z przodu w 3-punktowe pasy bezpieczeństwa. Inżynierowie opracowali także SIPS, czyli system zabezpieczający przy uderzeniach w bok samochodu, a nawet pochylili się nad tak, zdawałoby się, prozaicznym projektem, jak wycieraczki na reflektorach.
Źródło: www.volvomuseum.com
200 tysięcy klocków
Równie imponująco wyglądają zgromadzone na wystawie modele prototypowe. Większość z nich nigdy nie weszła do produkcji seryjnej, choć uważne oko może dostrzec, że do aut jeżdżących po ulicach trafiały czasem wybrane rozwiązania – a to kształt tyłu nadwozia, a to klamki, a to sposób pracy wycieraczek. Większość prototypów nie była zresztą tworzona wcale z myślą o masowej produkcji. Modele, powstające zwykle w zaledwie kilku egzemplarzach, służyły do przetestowania danych rozwiązań, chociażby takich jak silnik napędzany olejem roślinnym. Swoboda z jaką projektanci tworzyli niektóre z tych aut, wyzwalając się na chwilę z krępujących ich oczekiwań „przeciętnego klienta”, każe żałować, że niektóre z tych pojazdów pozostały tylko projektem.
Źródło: www.volvomuseum.com
Uśmiech budzi też największy na świecie samochód… z klocków Lego. Model XC90 został odtworzony w skali 1:1. Użyto do tego ponad 200 tys. plastikowych elementów, całość waży 1329 kg. Składanie auta zajęło 10 tygodni, a pracowało przy nim pięć ekip modelarzy. Oprócz oryginalnych kół z gumowymi oponami oraz podwozia, użyto wyłącznie lego.
Źródło: www.volvomuseum.com
Ciekawym doświadczeniem jest też umoszczenie się w ogromnym samochodowym foteliku dziecięcym. Twórcy wystawy wpadli bowiem na pomysł, by umożliwić dorosłym poczucie, jak czują się ich podopieczni w trakcie podróży. Odpowiednio opracowana skala modelu sprawia, że nogi wesoło dyndają nam w powietrzu, fotelik zdaje się być niemal całym światem, a my znów stajemy się na moment dwulatkiem.
Źródło: www.volvomuseum.com
Tego typu atrakcji jest tu mnóstwo. Jest biurko założycieli marki, są dawne plakaty reklamujące modele, niepozorne metalowe części, jak, chociażby, pełne stalowych kulek łożysko, na które zwykle nie zwracamy uwagi, a bez którego nie byłoby pewnie dzisiejszych aut. Są też samochody pokazane w przekroju, pozwalające przyjrzeć się ukrytemu na co dzień wnętrzu i zadumać się nad tym, jak wiele wysiłku wymaga stworzenie projektu, który składa się z tysięcy elementów tworzących spójną całość.
Najważniejsze pozostają jednak wciąż samochody. Stawiając obok siebie poszczególne modele, kuratorzy wystawy pokazali nie tylko etapy rozwoju marki, ale stworzyli też dokumentację całej historii motoryzacji. Następujących z biegiem lat zmian, momentów rozwoju, zmieniających się mód oraz rosnących wymagań technicznych. Ta opowieść potrafi wciągnąć nawet tych, którzy po zobaczeniu samochodu zapamiętują głównie jego kolor. Wizyta w Muzeum Volvo jest bowiem nie tylko okazją do przyswojenia sobie motoryzacyjnych faktów, ale też swego rodzaju wędrówką przez ostatnie stulecie – nostalgicznym powrotem do starych, dobrych czasów.
Zdjęcie tytułowe: www.volvomuseum.com