#onetontour szwecja
  • Powered by
#onetontour szwecja
Artykuł
Skansen - spotkanie pod gołym niebem z kulturą dawną… i współczesną

Autor: Natalia Kołaczek

Szwecja może kojarzyć się wielu z innowacyjnością, nowoczesnymi rozwiązaniami, jak i  nawet z nietradycyjnymi wartościami. Tymczasem wśród najciekawszych, najważniejszych i najpopularniejszych atrakcji turystycznych Sztokholmu jest taka, która przywodzi na myśl nie nowoczesność, a powrót do korzeni. A i tak jest w tym wszystkim pionierska.
Skansen - spotkanie pod gołym niebem z kulturą dawną… i współczesną

Słowo „skansen” uruchamia skojarzenia z drewnianymi chatami krytymi gontem lub strzechą, studniami z żurawiem, zagrodami, dawnymi maszynami i narzędziami. Czasem pokrytymi warstwą kurzu, choć coraz częściej pojawiającymi się w kontekście, z którego pochodzą, stając się nie tyle rekwizytami, co pełnowartościowymi uczestnikami żywych lekcji historii. Nie wszyscy mają jednak świadomość, że to słowo szwedzkiego pochodzenia, nazwa pierwszego muzeum na wolnym powietrzu takiego rodzaju, założonego w Sztokholmie w 1891 roku.

Artur Hazelius, twórca Skansenu, zdawał sobie sprawę, jak w obliczu szybkiego rozwoju przemysłu, transportu i masowej migracji do miast zmienia się mentalność współczesnych mu Szwedów i jak ważne staje się przechowanie i ochrona pamięci o kulturze ludowej, dawnym rzemiośle czy architekturze. Interesowała go przede wszystkim  kultura chłopska, do Sztokholmu ściągał więc wiejskie budynki, a czasem całe gospodarstwa z różnych części kraju, rozkładane na części pierwsze na miejscu i odbudowywane ponownie na terenie muzeum na świeżym powietrzu. Zbierał też meble i sprzęty codziennego użytku. W budynkach z początku stały manekiny w strojach ludowych, ale Hazeliusowi zależało na tym, by muzeum składało się nie tylko z eksponatów, chciał dać im drugie życie. Wkrótce w Skansenie pojawili się i „mieszkańcy” w strojach z minionej epoki i konkretnych regionów, a z domostw zaczęło dobiegać furkotanie kręcących się kołowrotków, stukanie krosien, uderzenia młotków, terkot żaren i strzelanie ognia w paleniskach. Później na terenie muzeum zagościły też zwierzęta, gospodarskie i dzikie. Rok po otwarciu wprowadził się tu sam Hazelius i mieszkał aż do swojej śmierci. Jego ostatnim życzeniem było, by po śmierci spocząć w miejscu, które stworzył. Do dziś w Skansenie znajduje się jego grób.

Zdjęcie: Natalia Kołaczek / szwecjoblog.blogspot.com

 Idea Hazeliusa przetrwała dalej i stała się wzorem dla późniejszych obiektów o takim charakterze na świecie (a w kilku językach dała wręcz nazwę muzeom na wolnym powietrzu). W późniejszym czasie w samym Skansenie obok zabudowań wiejskich stworzono też miniaturową przestrzeń miejską, głównie dziewiętnastowieczną, z pocztą, apteką i warsztatami szewca, introligatora, rymarza czy tapicera, ale i odkrywającą przed zwiedzającymi wiek dwudziesty, między innymi ze sklepem spółdzielczym, w którym można dostać mleko w szklanej butelce zamykanej aluminiowym kapslem. Niektórzy współcześni turyści, tak jak i Hazelius ponad sto lat temu, mogą poczuć nostalgię za minioną epoką, nawet jeśli rzeczywistość wydaje się zmieniać w szybszym tempie. To idealne miejsce zarówno dla tych, którzy uwielbiają podkreślać, że „kiedyś to były czasy” i „kiedyś było lepiej”, jak i tych, którzy są wdzięczni za wszelkie dobrodziejstwa nowoczesności. Dla najmłodszego pokolenia, wychowanego wśród smartfonów i tabletów, wizyta w Skansenie będzie fascynującą lekcja historii i prezentacją listy ginących zawodów.

 

Skansen nie bez powodu nazywany jest Szwecją w pigułce. Zauważyć można nawet, że budynki przeniesione z południa kraju w większości znajdują się w południowej, dolnej części muzeum, a Laponię „odgrywa” jego północna część. Cały park żyje, tak jak chciał tego Hazelius. Piekarze wypiekają chleb w zgodzie z tradycyjnymi recepturami i metodami, artyści pochłonięci są rękodziełem, ich wyroby zresztą można kupić na miejscu, a kobiety w chustkach na głowie udają się do drewnianego malowanego kościoła, gdzie zresztą współczesne pary mogą wziąć ślub. Wszyscy „mieszkańcy” snują opowieści nie tyle o swoich bohaterach, co będąc na ich miejscu. Wokół gospodarstw rosną też rośliny typowe dla danego regionu Szwecji i spotkać można zwierzęta różnych ras charakterystycznych dla Północy. Także te dzikie. Turyści zza granicy z największym zaciekawieniem wypatrują króla szwedzkich lasów, łosia, żyją tu także niedźwiedzie, rysie oraz foki, a na muzealnej „północy” mieszkają renifery.

Dla odwiedzających Skansen organizowane są cieszące się dużą popularnością kursy i warsztaty: pieczenia chleba, restauracji okien, produkcji papieru, tworzenia świec. Tym samym Hazeliusowska dziewiętnastowieczna idea chronienia dawnych tradycji okazuje się świetnie wpisywać w zainteresowania hipsterów z dwudziestego pierwszego stulecia czy tak chętnie promowany za granicą trend living lagom, umiarkowanego życia, bycia eko i celebrowania hygge, dzięki czemu muzeum ma okazję przyciągnąć nowe grupy turystów.

Zdjęcie: Natalia Kołaczek / szwecjoblog.blogspot.com

Skansen gromadzi mieszkańców i turystów podczas ważnych dla Szwedów świąt. Począwszy od powitania Nowego Roku, kiedy po tym, jak rozdzwonią się dzwony sztokholmskich kościołów, ktoś z najznamienitszych aktorów Szwecji recytuje „Dzwony Noworoczne” Alfreda Tennysona. Wiosną przychodzi czas na celebrowanie Wielkanocy, która w szwedzkim wydaniu, zdaniem obcokrajowców, pod pewnymi względami dziwnym trafem przypominać może… anglosaskie Halloween. Szwedzki Wielki Czwartek należy bowiem do wielkanocnych czarownic, påskkärringar. Dziś na ulice wychodzą dzieci w przebraniach, w chustkach na głowach, z domalowanymi piegami i czerwonymi policzkami. Według ludowych wierzeń nocą przed Wielkim Piątkiem czarownice miały udawać się na miotłach na zlot na górę Blåkulla. W Skansenie animatorki malują więc kolorowo dziecięce twarze (dzieciaki, które nie chcą być wiedźmami, mogą oczywiście przybrać bardziej globalne „barwy” świąteczne i zamienić się w zajączki albo kurczaczki), przez cały dzień trwają też warsztaty z wyrabiania mioteł. Główną letnią atrakcją są oczywiście obchody Midsommar, z obowiązkowymi elementami świętowania takimi jak wznoszenie i ozdabianie słupa majowego, plecenie wianków z kwiatów, ludowe zabawy i tańce, te bardziej tradycyjne, dookoła słupa, jak i te zupełnie współczesne, na parkiecie. Zimowe ciemności w Skansenie rozświetla święta Łucja z koroną ze świecami na głowie krocząca z pieśnią na ustach na czele orszaku chłopców i dziewcząt ubranych w białe szaty. Boże Narodzenie na terenie muzeum to okazja do podpatrzenia, jak dawniej obchodzono święta, i zrobienia zakupów na świątecznym jarmarku.

Zdjęcie: Natalia Kołaczek / szwecjoblog.blogspot.com

Okazuje się, że Artur Hazelius trochę przez przypadek zainicjował też ustanowienie szóstego czerwca szwedzkim świętem państwowym. W kalendarzu Szwedów dość długo brakowało dnia, którego obchody związane byłyby z powiewającymi flagami i pamięcią o historii kraju, tak jak Dzień Konstytucji w maju u sąsiadów - Norwegów, czy polskie Święto Konstytucji i Dzień Niepodległości. Skromnym początkiem Dnia Flagi okazało się uroczyste świętowanie w Skansenie, które Hazelius zorganizował między innymi po to, by przyniosło korzyści jego muzealnemu projektowi. Mówi się, że w zaplanowanym początkowo terminie nie dopisała pogoda i kiedy przez cały czas padało, Hazelius postanowił przedłużyć świętowanie jeszcze o jeden dzień, do szóstego czerwca, oczywiście w romantycznym duchu: by upamiętnić zerwanie unii kalmarskiej i ogłoszenie Gustawa I Wazy królem w 1523 roku, oraz uchwalenie konstytucji w 1809 roku. Choć idea się spodobała, przez długi czas święto miało charakter nieoficjalny. Stopniowo przekształcało się najpierw w Dzień Flagi, później oficjalne święto narodowe w 1983 roku, a dopiero ponad dwadzieścia lat później w dzień wolny od pracy. Tymczasem na okoliczność szóstego czerwca tak naprawdę nie wytworzyły się żadne konkretne tradycje. Ba, dla wielu Szwedów wybór akurat takiej daty nie jest nawet końca jasny i gubią się wśród liczby rozmaitych okazji, wydarzeń i dat. W dodatku kilka tygodni później, obchodzone jest przecież Midsommar, święto, z którym Szwedzi są dużo bardziej związani emocjonalnie i do którego przygotowują się z większą pompą. A patriotyzm w szwedzkim wydaniu to niekoniecznie głośne parady z wymachiwaniem flagami na skalę tych norweskich. Co roku za to część uroczystości odbywa się oczywiście w Skansenie. Wieczorem organizowany jest koncert: ciekawa mieszanka bardziej uroczystych brzmień orkiestry i popowych, rockowych oraz hip-hopowych hitów. Miejsca w pierwszym rzędzie pod sceną zajmuje oczywiście rodzina królewska – królowa i księżniczki w tradycyjnych, żółto-niebieskich strojach narodowych.

Zdjęcie: Natalia Kołaczek / szwecjoblog.blogspot.com

Skansen ma też inną, świecką i bardzo popularną tradycję. To Allsång (dosł. wspólne śpiewanie), letnie widowisko, będące połączeniem koncertów artystów i pewnego rodzaju zbiorowego karaoke, które od początków istnienia show (lata 30. XX wieku) miało jednoczyć ludzi we wspólnym śpiewaniu prosto z serca. Ci, którzy są obecni na koncercie na miejscu, mają w dłoniach książeczki z tekstami piosenek, a widzowie przed telewizorami mogą przyłączyć się do śpiewania w domu, bo tekst pojawia się na ekranie, kiedy na estradzie goszczą największe gwiazdy szwedzkiej muzyki. Każdy odcinek widowiska gromadzi między 10 a 25 tysięcy uczestników pod sceną i między 1 a 2 milionami widzów przed ekranami. Okazuje się zatem, że Skansen zaprasza na spotkania pod chmurką z kulturą nie tylko tą dawną, ale i taką jak najbardziej współczesną.

Więcej ciekawych informacji o Szwecji na blogu autorki szwecjoblog.blogspot.com

Przeczytaj też

Zapisz się na jazdę próbną chcę się zapisać