2018-05-10
Z powierzchni oceanu wyłania się kilka smukłych skalnych filarów, przypominających palce wyciągnięte ponad wodę w stronę nieba, z dala od brzegu i cywilizacji. Na szczycie jednego z nich w miarę zbliżania zaczyna jednak majaczyć biało-czerwony punkcik. Gdy spojrzysz bliżej, zobaczysz, że to maleńka latarnia morska - być może jedna z najbardziej samotnych na świecie.
Za dnia, gdy nie świeci, ostrzegając statki, ciężko ją zauważyć. Jak gniazdo morskiego ptaka przywarła do wierzchołka imponującej 120-metrowej skały pośrodku wzburzonego oceanu, u wybrzeży Wysp Westman, które z kolei znajdują się około 9 km na południe od kontynentalnej części Islandii.
Fot. Unnur Þóra Jökulsdóttir
Automatyczna latarnia Þrídrangaviti (Thridrangaviti, Thridrangar) wybudowana została przed wybuchem II wojny światowej. Budowa tego maleńkiego domku na wysokiej skale pośrodku wielkiego niczego nie była łatwym zadaniem, gdyż w roku 1938 o helikopterach można było sobie tylko pomarzyć. Budowniczowie z mozołem wspinali się po pionowych skałach na szczyt, ręcznie przygotowując podstawę latarni, zmagając się z deszczem i huraganowymi wiatrami, pracując na krawędzi przepaści, na dnie której szalały fale lodowatego Atlantyku.
Dzisiaj opieka nad tą odizolowaną latarnią jest dużo łatwiejsza, co nie znaczy, że łatwa i bezpieczna. Doświadczeni piloci śmigłowca mogą posadzić na chwile maszynę na maleńkim lądowisku, zwalniając techników od karkołomnej wspinaczki - nie zwalniając zaś od szczególnej ostrożności na szczycie...