#onetontour estonia
  • Powered by
#onetontour estonia
Artykuł
“Mieszkam tu od prawie pięciu lat i wciąż czuję się jak podczas miesiąca miodowego” – Polacy o życiu w Estonii [WYWIAD]

2019-09-13

Autor: Karolina Walczowska

Kiedy wylądowałam na lotnisku w Tallinie, byłam załamana. Wyruszyłam na początku września z pięknej, złotej, jesiennej Polski, a trafiłam do zachmurzonego, burego miasta – wspomina swoje początki Joanna Dobosz, po czym razem z mężem Patrykiem Jarzębskim zabiera nas do perfekcyjnego świata, na który, jak sama mówi, “patrzy przez różowe okulary”.
W wywiadzie dla Onet Podróże Joanna Dobosz i Patryk Jarzębski opowiadają o tym, dlaczego postanowili przeprowadzić się do Estonii, jak postrzegają zamkniętych w sobie Estończyków, którzy pomogli im... zorganizować wesele!

 

  • Joanna Dobosz mieszka w Estonii od 2014 roku i pracuje na Uniwersytecie w Tartu. Jej mąż - Patryk - jest szefem lokalizacji w swoim start-upie o naziwe eAgronom

 

  • Pytani o to, czego możemy nauczyć się od Estończyków, Joanna i Patryk odpowiadają, że przede wszystkim porządku i poszanowania wspólnej własności. "Maksyma "wspólne, więc także moje" jest tu widoczna niemal na każdym kroku" - podkreślają

 

  • "Dyscyplina i etos pracy są zupełnie inne niż w Polsce - wszyscy tutaj wydają się pracowici i pracę się kocha" - odpowiedział Patryk, pytany o to, co zaskoczyło go w Estonii

 

Karolina Walczowska: Estonia nie jest oczywistym kierunkiem dla Polaków. 

 

Joanna Dobosz: Nie wpadłam na Estonię sama - ona wręcz się o mnie upomniała (śmiech). Jestem lektorką języka polskiego jako obcego. Istotą mojej pracy są wyjazdy zagraniczne, w czasie których uczę języka i kultury na różnych uniwersytetach. Latem 2014 roku dostałam propozycję pracy na Uniwersytecie w Tartu. Nie zastanawiałam się długo, bo Estonia to kraj, o którym - powiedzmy sobie szczerze - niewiele wiemy. A ja lubię przygody. Lubię odkrywać nowe miejsca, poznawać nowe kultury. Więc pojechałam na rok… i tak już sobie tu uczę od pięciu lat 

 

Ale w Estonii nie jesteś sama! 

 

J: Z Patrykiem poznaliśmy się w Polsce, niedaleko Zakopanego. Przez kilka lat pracowaliśmy w biurze organizującym wakacyjne obozy dla dzieci. Ja byłam kierownikiem ośrodka, Patryk wychowawcą. Od razu zaiskrzyło, ale myśleliśmy, że to będzie tylko wakacyjna przygoda, bo on mieszkał w Polsce, a ja w Estonii i nie miałam zamiaru wracać. Pewnego dnia przyjechał do mnie na weekend… i został! 

 

Fot. Archiwum prywatne

 

Jak wspominacie pierwsze dni? 

 

J: Początki nie były łatwe, bo Patryk wprowadził się do wynajmowanej przeze mnie kawalerki, a w zasadzie 20-metrowego pokoju, z którym i tak już poza mną mieszkał mój rudy kocur, roszczący sobie pretensje do każdej płaskiej powierzchni, pudeł, plecaków i sznurówek. Żeby jeszcze bardziej utrudnić sobie życie adoptowaliśmy drugiego kota i w takim wesołym ścisku mieszkaliśmy przez dwa lata. Dlaczego wcześniej nie zmieniliśmy mieszkania? Z miłości do dzielnicy, prawdopodobnie. Ta część miasta, o wdzięcznej nazwie Supilinn (pol. Miasto Zupy) jest podręcznikowym przykładem północnej architektury z małymi, uroczymi drewnianymi domkami, zielenią, wszędobylskimi jeżami i lisami, spokojnymi ogródkami, ciszą i sielską atmosferą - w absolutnie samym centrum drugiego największego miasta w kraju! Uwielbialiśmy nasze małe mieszkanko przy skrzyżowaniu ulic Ziemniaczanej i Groszkowej. I naprawdę trudno nam było pogodzić się z faktem, że 20m2 to trochę za mało.  

 

Na szczęście znaleźliśmy większe mieszkanie w równie zielonej dzielnicy miasta, przy ulicy Kasztanowej. Tym razem jest to jednak część poniemiecka, zabudowana dużo większymi - choć wciąż drewnianymi - willami bogatych wykładowców i właścicieli ziemskich z początku XX wieku. 

 

Pamiętasz pierwsze chwile w Estonii?  

 

J: Kiedy wylądowałam na lotnisku w Tallinie, byłam załamana. Wyruszyłam na początku września z pięknej, złotej, jesiennej Polski, a trafiłam do zachmurzonego, burego miasta. Na domiar złego uciekł mi ostatni autobus do Tartu. Na szczęście dwóch przemiłych Estończyków zaoferowało mi podwózkę. W czasie jazdy prawie w ogóle się nie odzywali. Kiedy wreszcie postanowiłam przełamać ciszę i zapytałam, co powinnam wiedzieć o Estończykach, odpowiedzieli, że są raczej zamknięci, nieufni i na pewno nie zabierają obcych na stopa (śmiech).  

 

Wszyscy Estończycy tacy są? 

 

J: Innego dnia mój znajomy z Uniwersytetu Przyrodniczego wybrał się do lasu w poszukiwaniu próbek mchów i porostów. W pewnym momencie zauważył niedaleko siebie niedźwiedzia. Nie wiedział, jak zareagować, więc wyprostował się, uniósł do góry ręce i zaczął recytować wiersze. Podobno niedźwiedź od razu uciekł w drugą stronę. Ot, estoński introwertyzm, który udziela się nawet przyrodzie (śmiech). Jest taki żart, który krąży wśród obcokrajowców w Tartu:

 

 

Po czym poznać Estończyka introwertyka? - W czasie rozmowy patrzy na swoje buty.

A po czym poznać Estończyka ekstrawertyka? - Patrzy na twoje.

 

 

Też tak uważasz Patryk? 

 

Patryk Jarzębski: Najpierw muszę podkreślić, że czas bardzo spowalnia w Tartu. Ja wcześniej żyłem w Warszawie - mieście, które ma więcej ludzi w nim żyjących niż jest w całej Estonii. W Warszawie się pędzi - z jednego metra, tramwaju, busa do drugiego, ciągle w ścisku i hałasie. W Tartu, nie ma miejsca, gdzie nie jestem w stanie przejechać rowerem w mniej niż 20 minut. Jest to miasto kosmicznie zdatne do spacerów. Tutaj się odpoczywa - i poza pracą, gdzie zupełnie inny bieg się włącza - reszta dnia jest bardzo spokojna. 

 

Coś, co mnie zaskoczyło to etos pracy i dbałość o wspólne dobro. Tutaj są wiszące ławeczki, które wiszą odkąd tutaj przyjechaliśmy. Nikt ich nie zrywa, mają taką samą farbę. Nie zaśmieca się też miejsc publicznych reklamami - w Polsce na nas krzyczy ciągle jakaś znana marka czy płonące konary, a wyjeżdżając z miasta żegnają nas serie billboardów. Wyjeżdżając z Tartu po jednej stronie jest las, po drugiej las i tyle. Dyscyplina i etos pracy zupełnie inne niż w Polsce - wszyscy tutaj wydają się pracowici i pracę się kocha. Jest praca, później wspólne piwo i na koniec wszyscy razem do sauny.  

 

J: Z jednej strony Estończycy są więc niezwykle zamknięci i cisi. Trzeba się trochę namęczyć, żeby ich sobie zjednać, ale jeśli już się to uda, okazują się naprawdę wspaniałymi przyjaciółmi. Ich ciepła i gościnności mieliśmy okazję doświadczyć w maju tego roku, kiedy postanowiliśmy wziąć ślub właśnie w Estonii, w maleńkiej wiosce niedaleko jeziora Peipsi 

 

Od samego początku ten ślub miał być kameralny, prosty i w granicach niewielkiego budżetu. Wszystko chcieliśmy zrobić sami i własnymi rękami, ale pomoc sama została nam zaproponowana. Właściciele stodoły, w której odbyło się wesele zagrali dla nas na tradycyjnych estońskich instrumentach. Ktoś ze znajomych pomógł w wypożyczeniu oświetlenia, drugi pomógł w sprawach urzędowych i skontaktował nas z mistrzem ceremonii, inny zorganizował dekoracje, a jeszcze inny dał namiar na swoją ciocię, która zajęła się jedzeniem. Goście udekorowali z nami salę, a jedna z moich studentek przeprowadziła dla nas przecudne warsztaty tradycyjnych tańców ludowych. Dobry znajomy był fotografem, a koleżanka zgodziła się zabawić w barmankę i puściła wodze fantazji w czasie przyjęcia. Koleżanka upiekła tort, tata wyplatał dla mnie wianek z gałązek brzozowych i gipsówki, teściowa przywiozła z Polski szelki i pas z tradycyjnymi łowickimi wzorami...  

 

Fot. Archiwum prywatne

 

Wielu Polaków mieszka w tym kraju?  

 

J: Podobno jest nas około tysiąc w całej Estonii. Najwięcej Polaków mieszka w Tallinie, Tartu i Narwie, a więc w trzech największych miastach kraju. Są to albo ludzie, którzy zostali w Estonii po deportacjach (i ich dzieci), albo emigranci zarobkowi, którzy wcześniej pracowali w Skandynawii, dorobili się i postanowili pozostać na północy, ale w relatywnie tańszym kraju, albo przyjechali dopiero niedawno - jak ja czy Patryk - i tu od razu zaczęli swoją przygodę z dorosłością. Co roku jest też sporo studentów i wolontariuszy na rozmaitych wymianach, takich jak EVS czy Erasmus. 

 

P: Polaków jakoś strasznie wielu nie maale warto powiedzieć, że jesteśmy dobrze zorganizowani. Z naszego miasta znamy wszystkich i się widujemy. 

 

Kim są ludzie, których uczysz języka polskiego? 

 

J: Pracuję na wydziale slawistyki, a co za tym idzie co dwa lata prowadzę obowiązkowe zajęcia dla studentów tego kierunku. Poza nimi mam też grupy mieszane. Uczę studentów estońskich, uczestników wymian międzynarodowych (np. Erasmus), dorosłych, którzy pracują z Polakami czy mają Polaków w rodzinie (w Estonii jest całkiem sporo takich mieszanych małżeństw).  

 

Tak jak ludzie są różni, tak samo różne są ich motywacje. Jedni uczą się polskiego, bo tego wymaga ich program studiów, inni chcą się lepiej komunikować ze współpracownikami lub członkami rodziny, a jeszcze inni stawiają sobie po prostu za cel opanowanie jednego z najtrudniejszych języków i tak trafiają na moje zajęcia. 

 

Macie swoje ulubione miejsca w tym kraju? 

  

J: Oj, trudne pytanie! Trudne dlatego, że ja mieszkam tu od prawie pięciu lat i wciąż czuję się jak podczas miesiąca miodowego. Wszystko mnie zachwyca, uwielbiam każdy skrawek Estonii.  

 

Na pewno warto odwiedzić Tartu, bo to urocze miasto z bardzo długą historią i… polskimi barwami. Niewiele osób w Polsce wie, że barwy (a także wiele innych przywilejów) nadał miastu nasz król, Stefan Batory. Tartu to też miasto studenckie, a co za tym idzie międzynarodowe, obfitujące w koncerty, wystawy i festiwale. A w 2024 roku będzie nosiło tytuł Europejskiej Stolicy Kultury. Bardzo lubię tu mieszkać, bo z jednej strony ciągle coś się dzieje, a z drugiej życie jakoś tak inaczej płynie. Nie ma tego pośpiechu, który męczył mnie w Polsce. Jest też mniej samochodów - są za to rowery miejskie, mnóstwo biegaczy i spacerowiczów.  

  

Lubię też małe miasteczka na wschodzie kraju, wzdłuż jeziora Peipsi (pol. Pejpus), jednego z największych akwenów w Europie. Mieszkają tam zarówno Estończycy jak i rosyjscy starowiercy, którzy do dziś kultywują tradycje swoich przodków, uprawiając cebulę (we wrześniu w tych okolicach jest nawet cebulowy festiwal) i łowiąc ryby - dwa najważniejsze składniki ich kuchni. W jednej ze starowierskich wiosek o nazwie Kolkja jest nawet restauracja (sezonowa, otwarta od maja do października) o nazwie “Kala ja Sibula” (czyli “Ryba i Cebula”), w której można zjeść tradycyjne dania, przygotowane na bazie właśnie tych dwóch produktów, a do tego napić się herbaty Ivana z samowaru i spróbować gotowanego cukru. 

 

Tartu. Fot. Shutterstock

 

W Estonii nie brakuje zielonych miejsc. 

 

J: To piękny kraj, którego ponad połowę powierzchni pokrywają lasy i bagna. Jest tu wiele rezerwatów i parków, przez które można poruszać się tylko po wyznaczonych szlakach, a raczej drewnianych kładkach. Nie ma mowy o wchodzeniu w głąb lasu i deptaniu zieleni. Nie ma śmieci ani zniszczeń. Są za to stanowiska do grillowania, o które dbają sami turyści - czyszczą ruszt, dokładają drewno, myją naczynia, ot zasada "zostaw w takim stanie, w jakim zastałeś" funkcjonuje tu bez zarzutu. Są lasy badawcze, np.. Puszcza Järvselia, w której naukowcy badają między innymi to, w jaki sposób rośliny się ze sobą komunikują. Jest przepiękny rezerwat Lahemaa, na północy Estonii, nad samym brzegiem Zatoki Fińskiej. Na kamienistych plażach można tam czasem spotkać foki, a w lesie łosie i jelenie. Z kolei na południu w rezerwacie Emajõe-Suursoo żyją bobry, które wcale nie krępują się obecnością turystów. 

 

P: W poszukiwaniu mniej turystycznych miejsc można się wybrać z Tartu Pseudo Tours. Organizują oni fajne undergroundowe wycieczki po naszym mieście. Przy okazji polecam Barlova - kawiarnię w Tartu. Jest prowadzona przez Włocha, który tak jak my przyjechał tu na chwilę i jak my... został. Lubię to miejsce przede wszystkim dlatego, że można w nim dostać naprawdę dobrą - prawdziwie włoską - kawę, a sam właściciel lubi organizować kameralne koncerty i małe imprezki.  

  

Co najbardziej Wam przeszkadza w Estonii? 

 

J: Jestem bardzo nieobiektywna, bo tak jak wcześniej wspomniałam, ciągle patrzę na Estonię przez różowe okulary. Coś, co od razu przychodzi mi do głowy, to ceny. Życie tutaj niestety kosztuje - dużo. Estonia jest o wiele droższa niż Polska, a widać to zwłaszcza w przypadku cen żywności i ubrań. 

 

Fot. Archiwum prywatne

 

P: Ja zawsze uznawałem się za introwertyka, tutaj uchodzę za ekstra-ekstrawertyka. Co nauczyłem się lubić właściwie, ale trzeba się przygotować, że kontakty międzyludzkie wyglądają tu inaczej, bardziej na kształt Skandynawski. Co zmienia się diametralnie po kilku piwach. I o tych kilku piwach też ponarzekam - ludzie tutaj piją sporo alkoholu, co niestety nie zawsze bywa przyjemne. 

 

Estończycy kochają swój kraj? 

 

P: Estonia przez tak wiele lat była pod rozmaitymi okupacjami i zaborami, że aż trzy razy podchodziła do próby odzyskania niepodległości i kiedy już się to udało, nie było mowy o schowaniu dumy narodowej do szafy. Wręcz przeciwnie. Estończycy kochają swoje wzory i barwy (niebieski, biały i czarny) i ozdabiają nimi wszystko od domów przez ubrania do środków czystości. Obchodzą Dzień Języka Ojczystego, wywieszają flagi nawet z okazji najmniejszego święta (np. na Dzień Matki), świętują wszystkie trzy rocznice odzyskania niepodległości, pieką ciasta w kolorach flagi, uczą się nie tylko języka urzędowego, ale też wszystkich swoich dialektów (nawet na uniwersytetach), organizują pokazowe "tradycyjne wesela" dla obcokrajowców, noszą stroje ludowe w czasie uroczystości państwowych, etc. 

 

Oprócz całego szacunku do tradycji, trzeba zwrócić uwagę na nowoczesność. Estonia jest krajem ekstremalnych innowacji i technologii, której nie ma żaden inny kraj na świecie, jednak obecnie politycy prawicowej partii, części koalicji większościowej EKRE chcą się odcinać, nacjonalizować i nie akceptować...  

 

Co łączy, a co dzieli Polaków i Estończyków? 

 

J: Na pewno łączy nas historia - i ta pozytywna i - niestety - negatywna. Estonia przez wieki borykała się z najazdami, wojnami, rozbiorami i zaborami. Niestety, my też się do tego przyczyniliśmy. Z drugiej strony, gdyby nie Uniwersytet w Tartu, polscy studenci z czasów zaborów nie mieliby gdzie się spokojnie uczyć i bez obawy o swoje życie rozmawiać po polsku.  

  

Co Estończycy w ogóle wiedzą o Polakach? 

 

J: Niewiele. Znają nas albo ze swoich podróży przez Polskę - głównie w drodze do Włoch - albo dzięki wymianom studenckim i letnim szkołom języka polskiego, na które jeżdżą. Ci, którzy interesują się polityką, znają nas z artykułów, które pojawiają się zarówno w międzynarodowych, jak i estońskich mediach. Nie są to raczej pozytywne informacje. 

 

Razem z Patrykiem staramy się przybliżać polską kulturę i pokazywać nasz kraj w jak najlepszym świetle. Organizujemy warsztaty taneczne i rękodzielnicze, wieczory filmowe, kawiarenki językowe. Raz w roku przygotowujemy dużą kilkudniową imprezę pod nazwą "Dni Kultury Polskiej w Tartu". Przy współpracy z uniwersytetem, miejscowymi kawiarniami, klubami, kinami i muzeami, a także przy wsparciu Ambasady RP w Tallinnie, oferujemy mieszkańcom Tartu udział w zajęciach z gotowania (w tym roku piekliśmy drożdżówki, w zeszłym lepiliśmy pierogi), tworzenia łowickich wycinanek, zakopiańskich korali, linorytów z kurpiowskimi wzorami. Zapraszamy na spotkania z polskimi pisarzami, wykłady, wycieczki śladami Polaków w Tartu, pokazowe lekcje języka czy relaksujące popołudnia z planszówkami i wiele, naprawdę wiele innych. 

  

Co tak naprawdę przeszkadza Estończykom w Polakach? 

 

J: Według nich jesteśmy ekstrawertyczni i bardzo głośni. Głośniejsi od nas są chyba już tylko Rosjanie i południowcy (śmiech). 

 

Czego możemy się od nich nauczyć? 

 

J: Porządku i poszanowania wspólnej własności! To naprawdę robi wrażenie w Estonii, w której kosze na śmieci są od siebie sporo oddalone, a domy nie są ogrodzone wysokimi na półtora metra płotami.  

 

Tartu, po prawej stronie rzeki znajduje się dzielnica Supilinn. Fot. Shutterstock

 

Maksyma "wspólne, więc także moje" jest tu widoczna niemal na każdym kroku. Nie ma obraźliwego grafitti na murach, potłuczonych butelek, papierków po chipsach i puszek na trawnikach, psich kup, wszędobylskich reklam, potykaczy i billboardów. Można bez obaw zostawić niezapięty rower przed kawiarnią, a zgubiona w czasie szalonej nocy w pubie torebka, będzie następnego dnia czekała u barmana - nienaruszona. Ludzie umawiają się na tzwtalgud” (pol. “pomoc sąsiedzka”), czyli wspólne sprzątanie parku, przygotowywanie stosów ogniskowych na Noc Świętojańską (największe święto w Estonii), plewienie wspólnotowego ogrodu, itp. Mieszkańcy miast i miasteczek organizują tzw. dni kawiarenek, w czasie których dosłownie z okien własnych domów sprzedają kawę i domowe ciasto za symboliczne 1-2 euro.  

 

Kwitnie rynek przedmiotów używanych - nie wyrzuca się tu mebli ani ubrań, ale zanosi do komisów, w których wynajmuje się wieszak, przypina własne ceny i w ten sposób pozbywa zalegających w szafie gratów. Świetnie mają się też wszelkiego rodzaju pchle targi i wyprzedaże podwórkowo-garażowe. Nawet obcokrajowiec, który zna tylko kilka estońskich zwrotów bardzo szybko odnajduje się w tej wspólnocie i chce w niej zostać jak najdłużej.  

 

Wow! To brzmi jak perfekcyjne państwo z niezwykle ekologicznym podejściem mieszkańców.  

 

P: Ja na co dzień mam dużo do czynienia z ekologią... Jestem szefem lokalizacji w swoim start-upie eAgronom. Firma tworzy aplikację do zarządzania gospodarstwem rolnym w zrównoważony sposób. Dzięki niej można ogranicz stosowanie środków ochrony roślin i "zdać się na naturę". Sugeruje korzystanie z organicznych nawozów i nieinwazyjnych metod, które nie szkodzą zwierzętom (przede wszystkim owadom). Te metody - taki powrót do korzeni - świetnie zdają egzamin w Estonii i zawsze, kiedy zapraszamy polskich klientów firmy eAgronom, robią na nich ogromne wrażenie. Apka podbiła już rynek krajów Bałtyckich, świetnie radzi sobie także w Polsce.  

 

Estończycy, których znam są niezwykle chłonni - potrafią słuchać, są skromni i bardzo otwarci. Dowodem tego jest chociażby ich e-rezydencja, coś, czego w Polsce jeszcze nie ma i czego raczej ludzie nie znają. Ideą e-rezydencji jest zachęcanie przedsiębiorców do tworzenia biznesu w Estonii, ale bez wychodzenia z domu. Oznacza to, że e-rezydentem można zostać nawet mieszkając na innym kontynencie. Nie ma konieczności przeprowadzania się do Estonii - wystarczy, że nasz biznes jest w niej zarejestrowany i odprowadzamy tu podatki. Estonia jest lata świetlne przed Polską w kwestiach informatyzacji, jest to społeczeństwo nowoczesne i kochające nowinki.

Przeczytaj też

Zapisz się na jazdę próbną chcę się zapisać