2018-10-26
Autor: Olivia Drost
Polka, od 10 lat mieszkająca w Tbilisi, w wywiadzie dla Onet Podróże wspomina, jak Gruzja wyglądała po wojnie z Rosją, opowiada o fascynacji lokalną muzyką i przyznaje, kto rządzi w gruzińskich rodzinach.
Olivia Drost: Od dawna jesteś w Gruzji?
Yoanna Ayers: Pierwszy raz przyjechałam tutaj w 2005 roku i wracałam co jakiś czas z projektami badawczymi. Na stałe mieszkam w Tbilisi od 10 lat.
Skąd u ciebie zainteresowanie tą częścią świata?
W trakcie studiów w London School of Economics zaczęłam się interesować konfliktami w byłym ZSRR i postanowiłam napisać pracę magisterską o konfliktach na Kaukazie. Gdy byłam w końcowej fazie swoich badań, w Gruzji wybuchła wojna. Bardzo to przeżyłam. Po ukończeniu studiów nie wyobrażałam sobie tam nie pojechać.
Yoanna śpiewa gruzińskie pieśni akompaniując sobie na instrumencie czonguri. Fot. Erik Marx / www.YoannaAyers.com
Czym postanowiłaś zająć się w Gruzji?
Najpierw odbyłam staż w organizacji pozarządowej, w której zajmowałam się mniejszościami narodowymi. Później podjęłam pracę w biurze prasowym Misji Obserwacyjnej Unii Europejskiej, która miała na celu monitorowanie linii granicznych z Abchazją i Osetią Południową po wojnie rosyjsko-gruzińskiej, ponieważ sytuacja pozostawała napięta i nie sposób było przewidzieć, co wydarzy się następnego dnia. Oprócz dziesiątek patroli, co kilka tygodni organizowaliśmy spotkania na liniach granicznych, gdzie stawialiśmy duży namiot i zapraszaliśmy do niego wszystkie strony konfliktu: Gruzinów, Rosjan, Osetyjczyków i OBWE, a na linii granicznej z Abchazją - ONZ i Abchazów. Prowadziliśmy rozmowy na temat codziennych spraw, np. gdy krowa przeszła przez granicę, gdy ktoś zbierał w lesie gruziński przysmak, kwiaty dżondżoli, i nieświadomie przekroczył linię, albo gdy rodzina za tydzień miała pogrzeb i nie mogła przedostać się na drugą stronę. Takie codzienne sprawy ludzi, których kraj został podzielony na kawałki.
Jaką Gruzję zastałaś w 2008 roku, tuż po wojnie domowej? Jakie są Twoje pierwsze wspomnienia, niekoniecznie związane z działalnością zawodową?
Miałam mało pieniędzy, stypendium na stażu ledwo starczało na przetrwanie. Zamieszkałam w domu starszej Gruzinki, bo chciałam szybko nauczyć się języka rosyjskiego. Babcia miała mi zapewnić wyżywienie, ale dla niej chleb i kawałek kiełbasy to był obiad. W pobliżu nie było żadnego supermarketu, a po rarytasy takie jak zielona herbata musiałabym jeździć na koniec miasta. Odnosiłam wrażenie, że wsiadłam w wehikuł czasu i cofnęłam się do głębokiego PRL-u. Ale bardzo mi się to podobało.
W Kachetii, w czasie winobrania. Fot. Erik Marx / www.YoannaAyers.com
Tym bardziej że wcześniej mieszkałaś w szybkim, bogatym i zatłoczonym Londynie.
W Tbilisi życie wydawało mi się na wiele sposobów łatwiejsze. Na początku żyłam głównie polityką, o której dyskutowaliśmy z Gruzinami i obcokrajowcami do późnych godzin nocnych. Mimo tej biedy i oddechu Rosjan na plecach, na co dzień czuć było w tym społeczeństwie radość. Gruzini regularnie spotykają się na supry - tradycyjne uczty, prowadzone przez tamadę, podczas których biesiadują, śpiewają i wznoszą toasty w określonej kolejności - za boga, za zmarłych, a potem w zależności od okazji.
Podczas tych spotkań odkryłaś lokalną gruzińską muzykę, którą dzisiaj zajmujesz się zawodowo?
Na pewno był to mój pierwszy kontakt z tym muzycznym światem. Później zaczęłam śpiewać w chórze dla cudzoziemców i chodzić na prywatne lekcje śpiewu operowego do Guliko Kariauli, najlepszej nauczycielki na Kaukazie. Po kilku miesiącach powiedziała mi, że nie może dawać mi więcej lekcji prywatnych, bo takie są zasady konserwatorium i powinnam już zdawać na studia. Aplikowałam i zaczęłam najbardziej intensywny etap mojego życia: do godziny 18 codziennie pracowałam, a do 22 byłam na uczelni. Po kilku miesiącach byłam na skraju wytrzymałości i wiedziałam, że muszę z czegoś zrezygnować.
Yoanna z najukochańszą panią profesor śpiewu operowego, Guliko Kariauli
Zrezygnowałaś z pracy?
Postawiłam wszystko na jedną kartę. Nie byłam w stanie zrezygnować ze studiów muzycznych. Okazało się to dobrym wyborem, bo śpiew daje mi najwięcej radości i stał się moim zawodem.
Gdy mówisz, że jesteś z Polski, jakie są pierwsze skojarzenia Gruzinów?
Dzisiaj, gdy ktoś mnie pyta, skąd jestem, odpowiadam, że z Mtacmindy, czyli dzielnicy w Tbilisi, w której mieszkam. Ta odpowiedź wywołuje zdziwienie, bo słychać po akcencie, że nie jestem Gruzinką. Później wyjaśniam, że urodziłam się w Polsce.
Gruzini kojarzą nas z okresu radzieckiego, kiedy Polska była dla nich oknem na Zachód. Często słyszałam nazwiska takie jak Barbara Brylska, Beata Tyszkiewicz, Anna German, Stanisław Mikulski. No i, oczywiście, Gruzini kochają też Chopina.
Yoanna wykonuje Mazurek Dąbrowskiego i Hymn Narodowy Gruzji przed Prezydentem Gruzji i Ambasadorem RP. Fot. Ambasada RP w Tbilisi
A współcześnie? 10 lat temu po wkroczeniu wojsk rosyjskich na teren Gruzji, do Tbilisi przyleciał prezydent Lech Kaczyński. To wsparcie Gruzinów było uważane za decyzyjny krok w kontekście powstrzymania wojsk rosyjskich przed marszem Rosjan w głąb Gruzji. Czy mieszkańcy jeszcze o tym pamiętają?
Oczywiście! Śp. Lech Kaczyński jest w Gruzji bohaterem narodowym. W Batumi wzdłuż morza znajduje się promenada im. Marii i Lecha Kaczyńskich. W centrum Tbilisi jest ulica i popiersie naszego prezydenta.
Z kolei w Polsce najsłynniejszym Gruzinem jest chyba wciąż Józef Stalin.
Tutaj też pamięć po nim pozostaje żywa. W jednej wiosce pod Tbilisi widziałam, że ktoś trzyma w ogródku betonowe popiersie Stalina.
Stosunek do Stalina jest podzielony, dla starszych osób z rejonu Gori (miasta, z którego Stalin pochodzi) jest bohaterem, dla młodszych - barbarzyńcą. W Gori znajduje się muzeum, wyglądające jak pałac. Można w nim poczuć czasy radzieckie. Po muzeum oprowadza starsza pani, która opowiada, jakim Stalin był świetnym menedżerem, talentem. W całym budynku jest tylko jeden mały pokoik opisujący złe rzeczy, które zrobił.
Yoanna gra na swańskim instrumencie czuniri. Fot. Giorgi Gogitashvili / www.YoannaAyers.com
Według jednej z definicji Europa kończy się na Górach Kaukaz, a druga mówi, że do Europy przynależy cały Kaukaz, wraz z Gruzją. Jak Gruzini pozycjonują samych siebie - są bliżej Europy czy Azji?
Gruzja to ani Azja, ani Europa. To korytarz między tymi kontynentami. W Gruzji miesza się wiele narodowości, języków, kultur, mentalności, religii. To kraj chrześcijański, otoczony niemalże tylko muzułmańskimi sąsiadami.
Gruzja podziela europejskie wartości, takie jak prawa człowieka, poszanowanie dla życia ludzkiego. Gruzini lubią też przypominać, że rasę białą nazywa się rasą kaukaską. Ale odczuwa się tu również wpływy z Azji. Doskonale słychać to w muzyce gruzińskiej. W folklorze miejskim czy nawet gruzińskich operach jest dużo wschodnich melizmatów.
Wielu osobom Gruzja kojarzy się z krajami śródziemnomorskimi. Wino, uczty do białego rana, silne więzi rodzinne. Albo zwyczaj pogrzebowy. Po śmierci bliskiej osoby, do pogrzebu przychodzi się do jej domu codziennie, by pożegnać się z ciałem zmarłego. Tutaj śmierć jest bardziej oswojona. Na pogrzeb przychodzi nawet kilkaset osób, a w trakcie Wielkanocy na cmentarzu Gruzini biesiadują przy grobach.
Yoanna ze słynnym zespołem ze Swanetii. Fot. Johnny Kvezereli / www.YoannaAyers.com
A mentalnie?
Opowiem ci żart z czasów radzieckich, który zabawnie obrazuje podejście do związków. Do sypialni wchodzi mąż i nakrywa swoją żonę z kochankiem w łóżku. Jak zachowują się kobiety różnych narodowości? Angielka: "John, wszedłeś bez pukania". Francuzka: "Jacques, choć do nas, razem będzie nam przyjemniej". Ormianka: "Haczik, to ty? A to kto?" (i pokazuje na kochanka). Rosjanka: "Wania, nie bij go, on widział Lenina". Gruzinka: "Datiko, pozwól, proszę, że przedstawię ci mojego kuzyna".
Wydawałoby się, że to społeczeństwo mocno patriarchalne, z wyraźnie zarysowaną hierarchią rodzinną, na której czele stoi mężczyzna - głowa rodziny.
Mężczyźni niby rządzą i są na świeczniku, ale jak się wejdzie do gruzińskiego domu, to widać, że wszystko jest na głowie kobiety. Kobieta rządzi w kuchni, decyduje o wychowaniu dzieci, ale często też kobieta jest jedynym źródłem utrzymania. Szczególnie w latach 90. było to bardzo widoczne, gdy Gruzja była dotknięta przez trzy wojny: z Abchazją, Osetią i wojnę domową. Panowała bieda, brakowało pracy. Mężczyźni zostawali w domach i upijali się, a kobiety ciężko pracowały - szyły, uprawiały ogródek, zostawały prostytutkami, by utrzymać swoje rodziny. Wiele wyjechało za granicę do pracy i przysyłało pieniądze do domu.
W kurorcie narciarskim Gudauri. Fot. Erik Marx
Jakimi współpracownikami są Gruzini?
Dobrze mi się z nimi żyje, ale źle pracuje. Jeśli umówisz się na coś z Gruzinem, a nie znasz go dobrze, to możesz założyć, że on na pewno tego nie zrobi. Plus współpracy z Gruzinami jest taki, że oni nie mają parcia na bycie perfekcjonistami. Można się pomylić, zawalić, zaspać, można być zmęczonym. Gruzini, gdy im coś nie wyjdzie albo wyjdzie im średnio, szybko o tym zapominają. Najadają się, wznoszą toasty, tańczą do białego rana i zapominają o problemie.
Zdarzyło mi się kiedyś zapomnieć skasować bilet w autobusie. Zapytałam kontrolerów (którzy są ubrani w łatwe do odróżnienia stroje), z jakiego pochodzą regionu i zaśpiewałam każdemu tradycyjną piosenkę. Byli tak wniebowzięci, że zapomnieli o jakiejkolwiek karze. Nie wyobrażam sobie śpiewania piosenki kontrolerowi w moim rodzinnym Krakowie...
Co nas - Polaków i Gruzinów łączy?
Gruzini kochają wolność tak jak Polacy. Również mieli pecha do silniejszych sąsiadów, którzy ich kraj najeżdżali. Gruzini są też bardzo gościnni. Być może wynika to z ich historii. To naród, który żył wysoko w górach, w izolacji od świata. Był najeżdżany przez Arabów, Mongołów, Tatarów, Turków i Persów, aż w końcu znalazł się pod panowaniem cara rosyjskiego. Gdy mieszkańcy chcieli dowiedzieć się czegoś, to musieli tych najeźdźców przekupić, nakarmić, napoić i zabawić. Może o im to zostało do dzisiaj. Gruzińskie powiedzenie mówi, że "gość to podarunek od Boga".
Czego nauczyłaś się od Gruzinów?
Zupełnie innego postrzegania świata. Chciałabym, żeby Polacy byli tak uśmiechnięci i serdeczni dla siebie.